Bogdan Markowski. Opowieść o rzeźbiarzu

Bogdan Markowski podczas wystawy swoich prac na zamku w Kazimierzu Dolnym.

Bogdan Markowski podczas wystawy swoich prac na zamku w Kazimierzu Dolnym.

Oglądanie przez dotyk

W czerwcu 2011 roku w galerii sztuki spa spot w Nałęczowie swoje kameralne rzeźby pokazał Bogdan Markowski. Historię znajomości z tym artystą opowiada Janusz Michalik.

Z daleka od tłumu

„Czy możesz przechować kilka moich starych drewnianych rzeźb? Brakuje mi miejsca”. Na taką prośbę Bogdana podskoczyłem z radości. Oczywiście, że mogę. Na rzeźby Bogdana zawsze mam miejsce.

*

Spomiędzy gmatwaniny belek i desek wyciągnęliśmy dwie rzeźby, a właściwie cztery lub pięć dużych i ciężkich brył z barwionego wiązu i buka. Nie dawały one wyraźnego pojęcia o finalnym kształcie dzieła. W sumie, nie wiedziałem, co biorę. Montaż miał się odbyć u mnie w domu.

Elementy rzeźb, narzędzia, klej, kołki wypełniły dwa samochody. Składanie trwało kilka godzin. Wyłonił się finalny kształt, ale na efekt końcowy trzeba było poczekać aż wyschnie klej i będzie można zdjąć ściski.

Bogdan Markowski. Marynarz.

Bogdan Markowski. Marynarz.

Upłynęła doba. Uprzątnąłem trociny, pył po kornikach, warstwy kurzu. Marynarz – tak nazywa się pierwsza rzeźba – ustawiony został tyłem do okna. Światło błysnęło mu między rękami trzymającymi koło sterowe. Ukazała się duża, ciężka czapa mocno nasunięta na czoło i…. zobaczyłem „niekończące się kolumny” Constantina Brâncuși’ego. Smukła, mocno wydłużona sylweta, skupiona na sterze. Prześwit między ramionami, które nabierają w tej sytuacji charakteru owych słynnych kolumn, jest jaskrawą, pustą plamą, o wyraźnym zarysie kobiety. Całość, mimo ciężaru, lekka. Długo patrzyłem i nie wiem, na czym polega niebywała elegancja tej prostej postaci. Tu nie ma nic do gadania. Zostaje cisza, zapatrzenie i zachwyt.

Druga rzeźba, głowa wśród mocarnych ramion popychających jakiś ciężar, jest bardziej abstrakcyjna. To mógłby być wielki, niemal nieobrobiony granitowy otoczak, które tak lubi Bogdan. Zawsze chciałem, aby można było powiększyć małe, kameralne kamienne lub brązowe rzeźby Bogdana przedstawiające głowy, czy muskularne popiersia i oto jest… z wiązu.

Trzeciej rzeźby nie wziąłem. Była poświęcona ofiarom Majdanka, zdecydowanie zaangażowana, o charakterze antywojennym. Jej sugestywność jest tak mocna, tak bardzo związana jest z cierpieniem, że nie byłem w stanie wyobrazić sobie codziennej egzystencji w jej towarzystwie. Rzeźba ta marnuje się w magazynie Bogdana, a powinna znajdować się w miejscu płaczu, lub co najmniej w muzeum.

Drewnianych rzeźb Bogdana Markowskiego widziałem stosunkowo niewiele. To prace już stare, z pierwszych lat jego działalności artystycznej. Na KUL-u stoi piękny krucyfiks delikatnie polichromowany, drewniane jest również wielkie godło uczelni wiszące w głównej auli. Drugi lubelski uniwersytet, UMCS, ma zdecydowanie biedniejszą salę reprezentacyjną, ale drewniana statua kobiety (również autorstwa Bogdana Markowskiego), która ją ozdabia, częściowo kompensuje tę dysproporcję. Wiele drewnianych rzeźb Bogdana już przepadło. Wielka drewniana konstrukcja, pozostawiona w Parku Zdrojowym w Nałęczowie po plenerze rzeźbiarskim w latach 70. ubiegłego wieku, zniknęła bez śladu. Nie ma nawet jej fotografii. Jest natomiast pełna dokumentacja imponującego drewnianego dzieła, które powstało 1996 roku, w ramach międzynarodowego pleneru rzeźbiarskiego w Inami Machi w Japonii (po wielkim trzęsieniu ziemi w Kobe). Monumentalna, wysokości człowieka figura rozparta na dwóch podstawach emanuje mocą i skupieniem. Motyw ten, powtarzany później w małych, kameralnych rzeźbach zwanych „rozdartymi” będzie stałym elementem twórczości Bogdana Markowskiego. Rzeźba została w Toyamie, mieście na wybrzeżu Morza Japońskiego. Będzie tam, jak spodziewa się Bogdan po bliższym poznaniu japońskiej mentalności, otoczona należytą opieką i eksponowana tak, by kolejne pokolenia mogły ją nie tylko oglądać, ale także dotykać.

Z biegiem lat Bogdan powoli odchodził od drewna. Zaczynał się dla niego czas brązu, marmuru, a szczególnie granitu.

*

Razem z moja żoną Magdą, spotkaliśmy się z Bogdanem po raz pierwszy na jego wernisażu w Domu Kultury w Kazimierzu Dolnym. Wtedy nie wiedzieliśmy, że jedna z jego rzeźb stanie się ważnym elementem naszego świeżego wtedy małżeństwa. Symbolem przezwyciężenia przeciwności losu, początkiem dobrej odmiany. Był to właśnie „Rozdarty” wykonany z brązu, który panował nad otoczeniem ciężarem, wielkością i połyskliwym światłem. Oglądaliśmy go wielokrotnie. Po zakończeniu wystawy był nasz. Od tamtego czasu towarzyszy nam w wędrówkach i wzbudza zachwyt wielu gości naszego domu, do których należą również znakomici znawcy sztuki współczesnej. Zachwycał się nim między innymi prof. Jacek Sempoliński, prof. Wiesław Juszczak, czy prof. Lechosław Lameński.

W tamtych latach pismo medyczne „Puls Medycyny” wybierało co roku najważniejszą osobę w polskiej służbie zdrowia. Do wykonania nagrody głównej poproszono Bogdana Markowskiego. Dzieła Bogdana wręczane były podczas kolejnych Gali 100. najbardziej wpływowych osób w ochronie zdrowia w Polsce. Uroczystość odbywała się zawsze w salach bankietowych hotelu Bristol w Warszawie. Statuetkę wykonaną przez Bogdana, co roku inną, otrzymali m.in. ministrowie zdrowia Marek Balicki, prof. Zbigniew Religa (dwa razy) i Ewa Kopacz (dwa razy) .

Jednak dla Bogdana szczególnie istotne są rzeźby plenerowe. Jest wśród nich duży monument upamiętniający leśników poległych w czasie II wojny Światowej, stojący w Zwierzyńcu na terenie Roztoczańskiego Parku Narodowego. Należy do nich również pies patrzący z góry na Rynek Kazimierski, którego nos wygłaskany jest do połysku przez turystów.

*

Podczas ekspozycji dzieł Markowskiego zdarzały się czasem momenty dramatyczne. Na wielkim dziedzińcu ponurego Zamku Lubelskiego ustawiony był długi szereg rzeźb. To była plenerowa wystawa Bogdana w 2013 roku. Szczególną uwagę zwracała czwórka koni – cztery wielkie łby końskie, każdy z innego granitu, każdy ważący paręset kilogramów, umieszczone na potężnych podporach. Pragnieniem autora było zawsze, by wszystkie rzeźby można było dotykać, badać ich kształt, strukturę, gładkość. Dotykać, a nie mocować się z nimi. Jeden ze zwiedzających, chcąc zapewne osobiście przekonać się o ciężarze rzeźby, zaczął pieścić pyski końskie zbyt natarczywie. Podpora nie wytrzymała i łeb runął na posadzkę. Nikomu nic się nie stało. Rzeźba nie została nawet zadraśnięta.

Inny zamek, inny dziedziniec, więcej nieba, wspaniałe otoczenie. To wystawa w ruinach zamku w Kazimierzu Dolnym. Tym razem rzeźby trzymają się mocno swoich postumentów. Ale cóż to znaczy wobec lokalnych, spragnionych adrenaliny, ”wojowników o czystość sztuki”. Polak potrafi! Nocą udało im się wejść na dziedziniec zamkowy, oderwać, mimo mocujących czopów, jeden z granitowych aktów kobiecych i wyrzucić „goliznę precz”, w przepaść. Rzeźba rozpadła się na dwie części, rozbijając się o wysokie zamkowe mury i potoczyła po stromym zboczu.

Kamienne akty kobiece wyrzeźbione przez Bogdana budzą w pewnych kręgach niezrozumiałą agresję. Rea, potężny akt kobiecy z kolorowego granitu, przed laty była eksponowana w gazonie naprzeciw Pałacu Małachowskich w Nałęczowie. Obecności rzeźby nie mogli znieść miejscowi purytanie i pod osłoną nocy zrzucili Reę z cokołu. Rea, matka bogów, bogini płodności i opieki nad dziećmi, choć kamienna, gołą była. Na szczęście spadła na miękki trawnik. Wróciła do ogrodu Bogdana.

*

Mimo tych przygód, Bogdan zachęca dalej do intymnego kontaktu ze swoimi rzeźbami, do ich dotykania i przytulania się do nich. To on uparł się, aby katalog do wspomnianej już wystawy na zamku w Kazimierzu Dolnym zawierał dodatek napisany alfabetem Braille’a. Bo rzeczywiście, granitowe, wypolerowane rzeźby Markowskiego wybitnie nadają się do „oglądania” przez dotyk. Są kształty, które lepiej „widzimy” nie patrząc. Tak było podczas jednej z pierwszych wystaw, jakie zrobiliśmy w naszej galerii spa spot wkrótce po osiedleniu się w Nałęczowie. Cała ekspozycja prac Bogdana wzbudzała uzasadniony entuzjazm. Kameralne rzeźby zapraszały do bezpośredniego kontaktu. Kilka rzeźb eksponowaliśmy na zewnątrz, na trawniku. Trudno było powstrzymać chęć położenia się na miękkiej trawie, obok granitowej głowy lub kobiecego torsu, aby chłonąc gorące promienie słońca, leniwie badać dłonią zakamarki obłych kształtów (zobacz dokumentację fotograficzną z tej wystawy).

*

Bogdan mieszka w małej wiosce wśród pagórków, gdzieś między Nałęczowem a Kazimierzem Dolnym. Nasze domy dzieli tylko kilka kilometrów. Jesteśmy równolatkami. Dobrze jest mieć niedaleko kogoś, kto myśli podobnie, kto nieśpiesznie wędruje przez życie, patrząc z dystansem na otoczenie. Kto równie mocno ceni ciszę i ucieka od tłumu.

Janusz Michalik, Kazimierz Dolny, czerwiec 2017