Sąsiedzi we wsi

„Co mogliśmy pomóc, to pomagaliśmy”

W podkazimierskiej wsi, w której kupił dom Jacek Sempoliński, mieszka już tylko kilka rdzennych rodzin męćmierskich: Kuziołowie, Materkowie, Skoczowie. W Męćmierzu nie ma żadnej krowy, został jeden koń. Na podwórkach kręcą się kury, są gęsi, kaczki, króliki. Okoliczne pola obsiano zbożem, posadzono ziemniaki. Widać zadbane sady, rzędy malin. Ale kto może, pracuje w mieście, bo z samego gospodarstwa trudno się utrzymać.

W ciągu ostatnich 50 lat większość domów i działek została wykupiona przez ludzi z miasta poszukiwali w Męćmierzu samotności i ciszy. „To taki nalot był, wszyscy wtedy chcieli tu kupować” – wspomina Anna Twardowska, z domu Adamczyk. Nowi mieszkańcy starych chałup zostawiali wszystko w takiej formie, w jakiej zastali. Ceniono wiejskość, prostotę. Gromadzono stare sprzęty, bielono ściany, odnawiano strzechy. Także nowe domy nawiązywały stylem do typowej, wiejskiej zabudowy Lubelszczyzny. W Męćmierzu pojawili się wtedy dziennikarze, aktorzy, artyści, naukowcy, którzy stworzyli tu swoją odrębną społeczność. Jacek Sempoliński nazywa ich w Dziennikach „nasi”. Zalicza do nich pionierów, takich jak on, oraz następne pokolenie, które ma już teraz także swoje dzieci. „Nasi” to 30-40 osób, „różni ludzie, różnych zawodów, porozrzucani po okolicy, a znający się bliżej lub dalej już dziesiątki lat”, którzy spotykają się przy okazji pobytów w Męćmierzu. Bez nich wieś wydaje się Sempolińskiemu obca.

24 września 2002 roku, Męćmierz

Już tylko parę dni Męćmierza. Robi się zimno; po kilku miesiącach upałów nagle prawie mróz i wiatry. Wczoraj wieczorem znów łaziłem po wzgórzach nad Wisłą, wiatr był uciszony, przyjemnie, różowa smuga nad Janowcem. Tej jesieni zaczynam się bać tych stron. Jesteśmy tu osamotnieni i jak znajomi wracają do Warszawy, robi się pustka. Obcy żywioł ta wieś.

TWARDOWSCY

O spotkaniach ze znajomymi i przyjaciółmi Jacek Sempoliński pisze dużo, o autochtonach niewiele. Jak wspomina, „na początku, kiedy dom był w opłakanym stanie, trudno było kogoś z miejscowych uprosić o jakąś pomoc przy koniecznych robotach, dziś, jeśli coś się stanie, zaraz wszyscy ułatwiają, pomagają”. W Dziennikach najczęściej pojawia się Czesław Twardowski, najbliższy sąsiad, który służy pomocą w różnych sprawach męćmierskich: włączy ogrzewanie w domu, załatwi naprawę pompy, zorganizuje kogoś do sprzątania, przywiezie lekarstwa czy zakupy z Kazimierza.

15 października 1999, Męćmierz

Dochodzi w pół do siódmej, jeszcze ciemno, granat za oknem ledwo się rozjaśnia, sylwety drzew słabo odcięte. W izbie dość ciepło, 20 stopni, wczoraj przed naszym przyjazdem Czesław napalił w piecu i włączył ogrzewanie, dom przez parę tygodni ziębiony jeszcze się nie nagrzał, chłód trzyma się ścian – to potrwa jeszcze do południa, potem będzie lepiej.

26 września 2006 roku, Męćmierz

Dalej pogoda słoneczna. Mamy tu niedawno nowość: o siódmej przyjeżdża samochód (furgon) z chrupiącymi bułkami. Czesio Twardowski – sąsiad przez płot – kupuje dla nich i podrzuca nam też. Od przedwojny nie jadłem takich bułek. Może pieczone są nie elektrycznie, a na żywym ogniu, bo smakują jak przedwojenne. Zjadam, ile wlezie, to jest pół bułki i tylko z masłem, żeby nie psuć smaku. Ziszcza się dawne powiedzenie: bułka z masłem. I z kawą.

Anna i Czesław Twardowscy (zdjęcie z archiwum rodzinnego).

Anna i Czesław Twardowscy (zdjęcie z archiwum rodzinnego).

„Oni tak rano nie wstawali. Mąż kupował pieczywo i im zanosił”– potwierdza Anna Twardowska z domu Materek. A Czesław Twardowski dodaje: „Jak bułki były zamówione, to haczyk z drzwi w domu był już zdjęty, więc tylko pchnąłem drzwi, wchodziłem i zostawiałem bułki na taborecie i zamykałem drzwi. Czasami Jacek pytał z głębi: kto tam”.

Anna i Czesław Twardowscy są małżeństwem już 60 lat, mieszkają najbliżej domu Sempolińskiego. „Co mogliśmy pomóc, to pomagaliśmy. Na złość im nie robiliśmy. Jak czegoś potrzebowali, to przychodził Wiesiek i mówił. Jacek to nie był taki wygadany. On był małomówny, ale taki przyjemny, czuły. Zawsze pytał, co u nas słychać opowiada Anna Twardowska. – Lubiliśmy Jacka, on był taki serdeczny. Dobry był sąsiad. Zaprzyjaźniliśmy się”.

Wspomina Twardowski: „Jak przyjechali, to jeden siadał pisać, a drugi szedł malować. Jacka tyle się widziało, jak wracał z pleneru i szedł po obiad do Kuziołów”.

Obejrzyj ulubione miejsca Jacka Sempolińskiego.

KUZIOŁOWIE

Z rodziną Kuziołów łączyły Jacka Sempolińskiego szczególne relacje. U Czesławy Kuzioły stołowała się większość letników, ale Sempoliński znał się także z jej mężem Edwardem Kuziołą, który był dobrym gospodarzem i animatorem wielu działań we wsi.

2 lutego 2007 roku, Warszawa

Już nie wieje wiatr, ale jest pochmurno.

Dowiedzieliśmy się wczoraj o śmierci naszego miłego sąsiada w Męćmierzu [chodzi o Edwarda Kuziołę]; z całą rodziną Kuziołów jesteśmy zaprzyjaźnieni i bierzemy od nich obiady, rodzina bardzo kochająca się i witają się z nami na drogach jak idą z krowami lub na pole. Dla wdowy to bardzo ciężka strata. Synowie mają swoje rodziny, a ona została sama, choć trzymają się zgodnie razem, w jednym dużym i nowym domu. Może to i jakaś pociecha; pani Czesława była zawsze duszą tego domu, zajęta gospodarstwem, stale na nogach, w kuchni i na polu. (…)

Czesława Kuzioła, z domu Materek, ma 74 lata. „Jacek przychodził do mnie po obiady. Zabierał zupę, drugie danie i deser w pojemnikach, potem sobie z Wiesiem odgrzewali – wspomina. – W piątek chcieli postne dania. W niedzielę zawsze robiłam jakieś ciasto. Jacek najbardziej lubił pyzy z mięsem. O, dzisiaj kluski z dziurką – mówił. Lubił też budyń, śmietankowy”. I po chwili dodaje: „Jacek zawsze był taki uradowany, wesoły. Zżył się z nami…”.

Czesława Kuzioła przed swoim domem w Męćmierzu.

Czesława Kuzioła przed swoim domem w Męćmierzu.

Gospodyni opowiada jeszcze o barszczu z sałaty, zupie kartoflanej z polewą ze śmietany i podsmażanej cebuli, gołąbkach, które nie były zawijane, ale miały siekaną kapustę w środku. „Oni byli spragnieni takiego prostego jedzenia, bo przecież w mieście już się tak nie gotowało. Smakowało im. A jak poszli coś zjeść do Kazimierza, to potem przez dwa dni byli chorzy” – mówi.

„Pamiętam, jak jeszcze mieliśmy krowę, to wypasaliśmy ją nad Wisłą, koło chałupy Jacka. Krowa rano ryczała i go budziła. Więc kiedy przychodził po obiad, to się pytał: Przepraszam, a jutro ta krowa znowu będzie ryczeć? A ja mu odpowiadałam, że jak się krowa nie naje, to ryczy. Tak naprawdę , to ona ryczała, bo jej było smutno samej” – wspomina Czesława Kuzioła.

„Kiedyś poprosiłam Jacka, żeby mi narysował nowe wzory do wyszywania na serwetkach. Pamiętał o tym i przyniósł mi trzy rysunki, takie historyjki z napisami. Ja je sobie przekalkowałam. Wyszywam te obrazki na płótnie i sprzedaję”. Czesława Kuzioła pokazuje wyprasowane serwetki i wyciąga z teczki rysunki Jacka Sempolińskiego. Makatki mają różne tytuły. Jak mąż pije to go żona bije. Piję i zdrowo żyję. Chłop pije zarżnę indyka wsadzę do piecyka…

 

Na pytanie, jakim człowiekiem był Jacek Sempoliński, Czesława Kuzioła odpowiada zdecydowanie: „Był bardzo przyzwoity, żaden tam oszust. Jak coś powiedział, to tak zrobił, zawsze można było na niego liczyć”.

Listonosz Dariusz Kuzioła, syn Czesławy i Edwarda, często spotykał Jacka Sempolińskiego: w Kazimierzu we wtorki i piątki, jak był targ i Sempoliński wspólnie z Juszczakiem robił zakupy; przy studni w Męćmierzu, gdy koło gospodyń organizowało jakieś spotkanie (Sempoliński chętnie w nich uczestniczył); na drodze koło wiatraka. „Mijaliśmy się, on wracał ze spaceru, a ja musiałem jeszcze popracować w polu. Lubił spacerować, zwłaszcza wieczorem. Pamiętam jego sylwetkę, lekko przygarbiony, w płaszczu” – wspomina Kuzioła. Opowiada, że do Sempolińskiego przychodziło wiele listów, niektóre były bardzo charakterystyczne. Nie miały adresata, tylko napis Męćmierz. „Od razu wiedziałem, że to do pana Sempolińskiego” – wspomina Dariusz Kuzioła. Historia tych dziwnych listów jest opisana w Dziennikach.

2 listopada 1999 roku, Męćmierz

Michał [Wejroch] zasypuje nas listami rozpoznawalnymi na pierwszy rzut oka – adresuje po drugiej stronie koperty, na głównym „froncie” wydrukowuje cytat z Ciorana lub Celana, w środku nie ma nic. Czasem są to teksty polskie, czasem obcojęzyczne, które listonosza wprawiają w osłupienie, bo są tam, gdzie normalnie ma być adres. Ale Darek Kuzioła już przywykł – stuka w drzwi i mówi „liścik, pan wie jaki”. A tu cytrynowymi wołami wydrukowane: Prawda, albo i nie prawda – lub coś podobnego.

Sempoliński cenił ciszę i spokój. „Widziałem, jak groził palcem jakimś ludziom, którzy hałasowali nad Wisłą, blisko jego domu – wspomina Dariusz Kuzioła. – Poparł też mieszkańców wsi, którzy protestowali przeciwko lądowisku dla samolotów na polach przed Wąwozem Okalskim”.

18 września 2007 roku, Męćmierz

Dziś też słońce, ale trochę przymglone, ciepło. Mam tu „sprawę”: bardzo szpanowy architekt, Kuryłowicz, zamiłowany lotnik, ma awionetkę i chce na polach w pobliżu zrobić dla siebie lądowisko, którego nie chcemy i podejmujemy działania przeciwko temu, bo to Park Krajobrazowy, chroniony. (,,,) Nie jesteśmy prowodyrami, ale musimy być lojalni wobec innych. Przepisy są po naszej stronie.

Dariusz Kuzioła, listonosz w Kazimierzu nad Wisłą, mieszka w Męćmierzu.

Dariusz Kuzioła, listonosz w Kazimierzu nad Wisłą, mieszka w Męćmierzu.

Darek Kuzioła nigdy nie oglądał obrazów Jacka Sempolińskiego, ale o wystawie jego malarstwa w Kazimierzu u Michalaków słyszał. Nie przypomina sobie, aby odwiedzający wieś turyści schodzili tu po to, aby obejrzeć, gdzie mieszkał taki znany malarz. Dom Kuziołów położony jest na początku wsi, zaraz za tablicą „Męćmierz” po prawej stronie od trasy z Kazimierza i tuż przy niedawno wytyczonym szlaku widokowym na Albrechtówkę, więc wie, co mówi. Ludzie często ich zagadują o różne rzeczy. „Nikt nigdy nie zapytał o Sempolińskiego. Ciągle pytają, gdzie jest skansen. Mówię, że skansen to jest w Lublinie. Tu nic nie ma, bo jaki to skansen, skoro ludzie mieszkają?” – dziwi się Darek Kuzioła.

Tekst i zdjęcia: Magdalena Sowińska

stypendium_ok

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.