Na ławeczce pod gruszą
Męćmierz 41. Tu znajduje się dom, w którym mieszkał Jacek Sempoliński. To wiejska chałupa, obecnie wpisana do rejestru zabytków Lubelszczyzny, w której kiedyś mieszkali Materkowie. Sempoliński kupił ją w styczniu 1979 roku.
Dom jest położony na skraju wsi, bardzo blisko Wisły, na niewielkim wzniesieniu, co chroni go przed zalaniem, gdy poziom wody w rzece podnosi się. Wcześniej stał na polu obok innych zabudowań gospodarczych. Teraz otoczony jest białym murem, a rozrośnięty bluszcz i winorośl dodatkowo chronią niewielki ogród przed oczami ciekawskich.
Przeczytaj także, jak Jacka Sempolińskiego wspominają sąsiedzi z Męćmierza.
Wnętrze chałupy zostało zachowane w stanie oryginalnym. Doprowadzono światło, zainstalowano elektryczne panele do ogrzewania, aby dom można było użytkować wiosną i jesienią. Woda jest pompowana z własnej studni. Główną izbę z piecem zajął Jacek Sempoliński. W przedsionku, za zasłonką, zaaranżowano kącik z elektryczną kuchenką, a w małym pomieszczeniu z tyłu urządzono prostą łazienkę z prysznicem. Piętro, na które trzeba się wspiąć po drabiniastych schodach, zagospodarował Wiesław Juszczak.
CHAŁUPA NAD WISŁĄ
Jak wynika z Dzienników, które prowadził Jacek Sempoliński, w latach 1999-2008 regularnie odwiedzał Męćmierz, spędzając we wsi kilka tygodni w roku, głównie latem i wczesną jesienią. Ostatni raz był w domu nad Wisłą latem 2012 roku, przed wyjazdem do Nieborowa, gdzie zmarł 30 sierpnia.
WIEJSKIE KLIMATY
W Męćmierzu Jacek Sempoliński miał swoje ulubione trasy spacerowe, chodził z torbą z papierami i rysował, Juszczak pisał, głównie w nocy. Pogarszanie się stanu zdrowia, ograniczenia w możliwości poruszania się wpływały negatywnie na nastrój Sempolińskiego, choć cały czas starał się być aktywny. Konsekwentnie rysował, głównie swoje stałe tematy: Kamieniołom, Wisła, Zamek w Janowcu, Ukrzyżowany u św. Anny, św. Jan Anioł Stróż (z fary). Z każdego pobytu zabierał ze sobą setki rysunków.
Razem z Juszczakiem i znajomymi robił też krótkie, samochodowe wycieczki po okolicy. „Lubię bardzo wyprawy na okoliczne Powiśle i, jak w ciągu zimy myślę o Męćmierzu, to właśnie te sadownicze tereny mnie ciągną. Chmiel i sady. Wśród tego neogotyckie kościoły, stare gorzelnie i browary i zrujnowane dwory w zdziczałych parkach” – pisał 22 września 2002 roku.
Ale dominującą kwestią, która stale powraca w zapisach w Dziennikach z pobytów w Męćmierzu pozostaje świadomość upływającego czasu.
22 września 2001 roku, Męćmierz
Od paru lat ładne pogody, choć wczoraj było parno i zmęczyłem się drogą do Kazimierza. Słowo zmęczenie pojawia się w mych zeznaniach, a byłem zawsze wyjątkowo dobrym piechurem, długie lata chodziłem pieszo po Warszawie, rzadko używając komunikacji, to ograniczenie obecne bardzo mi dolega, bo chodzić lubię wciąż, a męczę się. Nie męczy samo malowanie – tu jest odwrotnie niż dawniej, kiedy właśnie wyczerpywało. Teraz maluję lekko.
24 kwietnia 2003 roku, Męćmierz
Jak żyć jako stary – nie wiem. Organizm słabnie, a i w sztuce to, co było „buntownicze”, stało się powszechnym standardem. Sam fakt, że maluję, czyli używam staroświeckich środków (farba, płótno), umieszcza mnie w gronie klasyków, pochwały i nagrody odbieram jako klasyk. Gdyby brać pod uwagę tylko to, to znaczy „zewnętrzność”, ogląd mej osoby w wirze życia artystycznego, pewnie bym się załamał. Ale istnieje coś wewnątrz. Czy to też słabnie? Czy już nie jest rewelacją? Wspomnienia czasów młodości, przygód, podróży młodzieńczych (Włochy) już nie są siłą napędową.
12 maja 2003 roku, Męćmierz
Stany lękowe nie są irracjonalne, biorą się z poczucia stopniowego demontażu organizmu. Wszystkie czynności, które wykonywałem nie zauważając ich nawet, teraz robię z wielkim wysiłkiem. Ukrywam to trochę, ale się nie udaje. Może nie jest tak źle – do Kazimierza stąd wypuszczam się, ale wracam już taksówką (…). Jedna czynność mnie nie męczy: rysowanie – wprost przeciwnie, ożywia, jakbym nakręcał jakiś życiodajny mechanizm. W sumie jednak źle.
16 września 2006 roku, Męćmierz
Męćmierz męczy mnie już, może i przez to, że bardziej niż w Nieborowie, ujawnia posuwanie się w latach – coraz mniej mogę chodzić, każdego roku mniej. Na przyszły rok zorganizuję sobie miejsce do pracy w domu, żebym nie musiał regularnie gdzieś biegać z rysowaniem.
30 września 2006 roku, Męćmierz
Rano mgła, nad nią słońce. (…) Wczoraj porządkowałem rysunki, przejrzałem je i przeraziłem się ilością energii, jaką im poświęciłem; wypadło lepiej niż się spodziewałem. To mocna podstawa życiowa, ale działanie jej nie pomaga na długo. Samopoczucie złe jest silniejsze, bo pewnie z czego innego pochodzi.
2 października 2006 roku, Męćmierz
Wczoraj wieczorem deszcz i daleka burza, dziś pochmurno. Rysowałem, i jeszcze i dziś pod wieczór siądę na ławeczce pod gruszą i narysuję parę kartek, bo mi dobrze zamek wypadł. Ale w ogóle to już się pakuję.
Dlaczego tyle tych kartek tego samego tematu, kapiści powiedzieliby – „motywu”. Nie w temacie całe znaczenie. Chcę prawdopodobnie doprowadzić do tego, by ręka sama rysowała. Ileż razy pianista, śpiewak, skrzypek ćwiczy tę samą frazę lub przejście – tysiące razy. Rzecz musi być „w ręku”, w oddechu. Wtedy wychodzi organicznie. Hubermann kiedyś napisał, że zdarza się podczas koncertu straszny moment: Boże, co ja mam zagrać za chwilę, zapomniałem. Okazuje się, że wtedy „pamięć” ręki wszystko rozwiąże. Dopiero teraz ta myśl przyszła mi do głowy, robię to samo. Też setki razy. A jak ręka „zapomni” pojawia się coś nieoczekiwanego. Czasem błąd, czasem trafne rozwiązanie. (…)
Wieczorem spakowałem rysunki, strasznie ciężka paka, ponad 20 kg. Chyba przesadzam z tą produkcją, bo można by zrobić dużo mniej, ale za to perfekcyjnych; na taki perfekcyjny, czy w ogóle dobry musi się złożyć bezmiar innych, luźnych i niedorobionych.
MĘĆMIERZ DEPRESYJNY
17 lipca 2007 roku, Męćmierz
Rysowałem dopiero pod wieczór na mojej ławeczce pod gruszą w pobliżu domu, dziś nie wiem, co zrobię. Czuję się trochę lepiej, bo wczoraj – nie daj Boże. Pobyty w Męćmierzu są prawie zawsze depresyjne, tak było zawsze, w tym roku szczególnie, bom osłabiony całorocznymi zaburzeniami ciśnieniowymi i ograniczeniem chodzenia nieco dalej, ograniczeniem tematów zatem. (…) Stan psychiczny męćmierski, depresyjny, lubię w sumie, jest w nim coś szczególnego jako „podkład” artystyczny i wspominam te dwadzieścia (trzydzieści?) lat tutejszych z rozrzewnieniem.
18 września 2007 roku, Męćmierz
Rysuję rzeczy dziwaczne, mogą mi się przydać do pracy w ciągu zimy. Jestem artystą „na emeryturze” i wszystko, co robię ma znaczenie tylko dla mnie. Niby „wolny”, a jednak zobowiązany – sytuacja tyle dobra, co zła. W sumie dobra.
31 października 2007 roku, Męćmierz
Mglisto i dość ciepło. Wczoraj rysowałem na ławeczce i trochę zziębłem. Spróbuję dzisiaj. W domu pracować trudniej niż w Nieborowie, bo ciaśniej. Wiesiek ma tu dobrze, i siedzi dniami i nocami (…), chce podgonić książkę, ma dopingi z zewnątrz, od przyjaciół i czytelników, zdaje się, że dobrze mu idzie, więc jak przewraca porządek dnia do góry nogami, to trudno – podporządkuję się. Tym bardziej, że, zmęczony pracą warszawską, powinienem tu raczej odpoczywać kilka dni. Ale myśli mam niewesołe: coraz bardziej słabnę i będę słabnąć (…). Z pracą też powinienem pofolgować. Na dobrą sprawę mogę już właściwie nic nie robić, ale mnie jednak ciągnie.
1 listopada 2007 roku, Męćmierz
Chłodniej i mgliście, barometr na dużym wyżu, może słońce koło południa wyjdzie. Jak rysuję na ławeczce, to mi zimno, ale coś w tym [jest] sympatycznego i taką godzinkę wytrzymuję.
Opracowanie i zdjęcia: Magdalena Sowińska
Wybierz się „Śladami Jacka Sempolińskiego”. Zobacz, jakie rysunki powstały w czasie pobytów artysty w Męćmierzu.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.